
Rok 1975.
Mam 10lat. Bardzo dobrze pamiętam ten dzień, bo był
to jeden z najgorszych dni mojego życia. W naszym
parafialnym kościele odbywał się odpust i jak zawsze
przed kościołem rozłożyło się pełno straganów z
różnymi bibelotami. Można tam było znaleźć
wszystko, od obwarzanków, różnokolorowej waty
cukrowej przez zabawki i w końcu petardy i rakiety. To
było właśnie to co chłopcy najczęściej kupowali.
Wszyscy moi koledzy kupili sobie kilka sztuk, a ja
niestety nie miałem żadnych pieniędzy. Wyciągnąłem
wtedy od mamy jakieś grosze, za które miałem kupić
sobie watę cukrową. Zamiast wady kupiłem sobie kilka
petard i razem z kolegami rzucaliśmy nimi i
straszyliśmy ludzi, którzy przechodzili koło
straganów. Wybuch i huk, który towarzyszył
wystrzałowi bardzo nas cieszył. A na dodatek ludzie
bardzo bali się żeby to nie wybuchło blisko nich, bo to
nie były bezpieczne rzeczy. Nawet mama mnie przed
tym ostrzegała, ale wtedy nie ważne były zakazy tylko
zabawa i radość jaką niosły petardy.
Razem z kolegami mogliśmy tak strzelać bardzo długo
lecz po pewnym czasie wszystkim zaczęły się kończyć
petardy, a nikt nie miał pieniędzy żeby kupić nowe. Mi
zostało ich jeszcze kilka więc włożyłem je do kieszeni
spodni i wystrzelać je później. Podczas dalszej, już
innej zabawy całkowicie zapomniałem, że je mam.
Tomek-jeden z moich kolegów chciał żebym dał mu
kilka korków (tak nazywaliśmy te petardy), ale ja nie
chciałem mu dać. Nie uwierzył mi gdy mu
powiedziałem, że już wszystkie wystrzelałem i sam nie
mam już ani jednej sztuki. Na dowód tego klepnąłem
się w kieszeń spodni żeby zobaczył, że jest pusta
chociaż miałem tam jeszcze schowane kilka sztuk na
później. Podczas uderzenia petardy wybuchły.
Nie wiem co się później ze mną stało, bo zemdlałem.
Obudziłem się już w moim łóżku z opatrunkiem na ręce
i nodze. Moje mama siedziała obok i opowiedziała mi
wszystko. Wybuch był tak potężny, że poparzył mi
nogę od kolana po biodro. Kilka następnych dni było
dla mnie koszmarem. Noga strasznie mnie bolała i nie
mogłem nic sam zrobić. Ale zawsze mama była przy
mnie i wspierała mnie jak tylko mogła najlepiej. Żeby
móc się mną opiekować wzięła sobie kilka dni urlopu.
Siedziała wtedy przy mnie i czytała bajki, opowiadała
różne historie i trzymała mocno za rękę. Oczywiście
później musiała wrócić do pracy i wtedy zostawałem
sam lub z rodzeństwem. Oni tez bardzo mnie wspierali,
ale mieli dużo swoich spraw i nie mogli mi poświęcić
tak dużo czasu ile bym chciał. Zawsze po pracy mama
przychodziła prosto do mnie i przynosiła coś słodkiego
na poprawę humoru. Wiele razy gotowała mi rosół
żebym szybciej wyzdrowiał i piekła moje ulubione
ciasto-drożdżówkę z wielką ilością rodzynek. Ten okres
był dla niej bardzo ciężki, bo musiała się mną zajmować
nieustannie i w dzień i w nocy, a przecież musiała
także chodzić do pracy i miała dużo zajęć z innym
rodzeństwem. Jestem bardzo wdzięczny za jej
troskliwą opiekę nade mną.

|